Trzy dni i trzy noce hałasu – to zagwarantują organizatorzy SBM FFestivalu okolicznym mieszkańcom, pacjentom szpitala i zwierzętom żyjącym w rezerwacie Las Bielański. Ósma edycja bardzo głośnej imprezy odbędzie się, pomimo sprzeciwów, w dniach 29-31 sierpnia na terenach należących do Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie.
Warszawska dzielnica Bielany to spokojne tereny z przewagą zabudowy mieszkaniowej. Kiedy pojawiła się informacja o planowanej organizacji hałaśliwej imprezy SBM FFestival 2024 w tej dzielnicy, natychmiast zaczęły się protesty mieszkańców przeciwko temu pomysłowi. Burmistrz dzielnicy Bielany Grzegorz Pietruczuk, mając na względzie masowy sprzeciw mieszkańców, którzy nie marzą o tym, żeby przez trzy dni i trzy noce być pozbawianymi snu wbrew swojej woli, podjął wszelkie możliwe działania w celu zapobieżenia organizacji festiwalu na terenie Bielan. Motywacją dla jego działań była też troska o pacjentów Szpitala Bielańskiego, którzy zdecydowanie nie będą w stanie uciec ze swoich łóżek na czas trwania imprezy, jak i o zwierzęta żyjące na terenie Lasu Bielańskiego, w otulinie którego odbywać się będzie festiwal.
Wystosował więc pisma: do Dyrektora Stołecznego Centrum Bezpieczeństwa Urzędu m.st. Warszawy, do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, do Komendanta Rejonowej Policji Warszawa, do Dyrektora Koordynatora ds. zielonej Warszawy, do Rektora Akademii Wychowania Fizycznego J. Piłsudskiego w Warszawie. Jasne wyrażenie argumentów na temat ryzyka dla zdrowia pacjentów szpitala, mieszkańców osiedli i mieszkańców rezerwatu nie pomogły: impreza odbędzie się i tak, pomimo że dojdzie do umyślnego złamania prawa przez organizatora.
Pytaniem, które zadaje sobie (i nam) wiele osób jest: jak to możliwe, że nie da się powstrzymać organizacji imprezy o głośności i czasie trwania, które jednoznacznie przekładają się na powstawanie konkretnych szkód. Nie da się powstrzymać czy da się, ale nikt nie ma odwagi być pierwszym włodarzem, który to zrobi?
Co wiemy na pewno – nagłośnienie festiwalowe to przedział pomiędzy 110 a 140 dB. Ten poziom ciśnienia akustycznego przekłada się na fakt, że do niechcianego “udziału w imprezie” zmuszani są ludzie na przestrzeni wielu kilometrów, co w miastach jest szczególnie uciążliwe. Ze zdrowiem i samopoczuciem mieszkańców miast organizatorzy nie liczą się nigdy, jedyne co podlega liczeniu to wpływy z biletów. Jednakże jest w tym jeszcze jeden istotny element. Dźwięki o takim natężeniu mogą doprowadzić do trwałego uszkodzenia słuchu i narządów wewnętrznych uczestników wydarzenia. Informacje takie nie są wiedzą tajemną. Znajdziemy je w wielu miejscach począwszy od podręczników fizyki dla szkoły podstawowej po prace naukowe polskie i zagraniczne. Trudno udawać, że się tego nie wie, o ile ma się chociaż podstawowe wykształcenie. Możemy przyjąć, że włodarze miast je mają.
Wiedza o skali szkodliwości takich poziomów oddziaływania akustycznego przełożyła się na sformułowanie przepisów BHP w odniesieniu do profesji, w których ludzie muszą pracować w takim hałasie i muszą być też chronieni przed utratą zdrowia w wyniku narażenia na tak głośne dźwięki. Nie przełożyła się – jak na razie i pomimo starań Rzecznika Praw Obywatelskich – na wprowadzenie do Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych odpowiednich zapisów, które wymuszałyby na organizatorze zadbanie od strony akustycznej o bezpieczeństwo ludzi biorących udział w imprezie i komfort mieszkańców w okolicy, gdzie taka impreza się odbywa. Wobec powyższego organizatorzy idą na całość. To, że ich publiczność domaga się dużej głośności nie dziwi w ogóle – trwałe uszkodzenie słuchu jest możliwe już powyżej 80 dB w zależności od indywidualnej wrażliwości, wystarczy więc jeden taki koncert, by później potrzebować coraz mocniejszych dźwięków, zarówno w rozumieniu głośności, jak i częstotliwości, aby doznać atrakcyjnych wrażeń słuchowych. Tyle tylko czy w interesie państwa polskiego jest przyzwalanie na tworzenie warunków akustycznych przekładających się na degradację słuchu obywateli i późniejsze koszty ich ograniczonej zdolności do pracy, to już jest pytanie z gruntu retorycznych.
Przyjęło się przekonanie, że dopóki nie ma żadnych wytycznych w Ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych, to prezydent miasta, burmistrz bądź wójt nie mogą odmówić zgody na organizację plenerowej imprezy masowej, o ile organizator dostarczy wszystkie wymagane zgody: opinię komendanta powiatowego Policji, opinię komendanta Państwowej Straży Pożarnej, opinię państwowego inspektora sanitarnego, opinię dysponenta zespołów ratownictwa medycznego. Czujny czytelnik już się zastanawia: dlaczego państwowy inspektor sanitarny, który ma w swoich kompetencjach ochronę przed hałasem, w ogóle kiedykolwiek opiniuje pozytywnie imprezy stwarzające ryzyko trwałego uszczerbku na zdrowiu. Odpowiedź: nie wiadomo.
W każdym razie, jeśli na biurko włodarza miasta lub gminy trafi komplet pozytywnych opinii z tychże czterech instytucji, to zgoda na organizację imprezy musi być wydana. Czy na pewno? Cóż – niekoniecznie.
Istnieje art. 157 POŚ, który stanowi: “Rada gminy może, w drodze uchwały, ustanawiać ograniczenia co do czasu funkcjonowania instalacji lub korzystania z urządzeń, z których emitowany hałas może negatywnie oddziaływać na środowisko”. Po przepis ten sięgnęły władze Włodawy aby ukrócić całonocne hałasy imprez nad Jeziorem Białym w Okunince. Dlatego jak się bardzo chce, to można, a jak się bardzo nie chce, to nie można.
Są też inne przepisy mogące stanowić podstawę do ustanowienia takich wytycznych dla imprez masowych aby nie stwarzały one ryzyka utraty zdrowia dla uczestników i rażących uciążliwości dla okolicznych mieszkańców. To mianowicie art. 156 i art. 157 kodeksu karnego, które również mogłyby stanowić dla samorządu podstawę do żądania od organizatora imprezy dotrzymania uchwalonych przez Radę dopuszczalnych poziomów hałasu, w domyśle takich, które nie stwarzałyby ryzyka utraty słuchu. Art. 156 kk definiuje karalność za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu wymieniając pośród kluczowych właśnie nie co innego, a uszkodzenie słuchu. Art. 157 kk wskazuje z kolei na to, że nawet przemijalna dysfunkcja narządów, czyli częsty rezultat rażenia uczestników dźwiękiem o szkodliwych parametrach, jest karalna: “Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.” Przepisy powyżej wymienione są więc (jako nie jedyne) punktem wyjścia, którego władze miast mogą używać jako podstawy przynajmniej do negocjacji z organizatorami na temat sposobu organizacji imprez, jeśli już tak bardzo boją się stosowania całkowitych zakazów i ekspediowania imprez z miast na tereny niezurbanizowane.
W przypadku SBM FFestivalu zdecydowany sprzeciw wyraził warszawski RDOŚ, ponieważ koncerty zostały zaplanowane na terenie bezpośrednio przylegającym do obszaru chronionego, zlokalizowanym w jego otulinie, czyli strefie wyznaczonej, by chronić rezerwat przed zagrożeniami z zewnątrz. – Należy jednak zacząć od przepisów prawa, obowiązujących na terenie rezerwatów przyrody. Ustawa o ochronie przyrody, wprowadzona w 2004 roku, określiła katalog zakazów obowiązujących we wszystkich rezerwatach przyrody (w tym zakaz zakłócania ciszy). Odstępstwo od zakazów jest możliwe w przypadku uzyskania decyzji derogacyjnej wydanej przez właściwego regionalnego dyrektora ochrony środowiska, a w niektórych przypadkach Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska – tłumaczy Agata Antonowicz, główny specjalista ds. komunikacji społecznej i kontaktów z mediami Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie. – Organizator SBM FFestivalu nie wystąpił o taką zgodę do RDOŚ, zapewne z powodu świadomości, że w ogóle by jej nie uzyskał. Dlaczego? W planie ochrony tego konkretnego rezerwatu, ustanowionym zarządzeniem Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Warszawie, hałas imprezowy zdiagnozowano jako zagrożenie, a jako środek minimalizujący wpisano nieorganizowanie wydarzeń z nagłośnieniem, które wiązałyby się z emisją hałasu powyżej 60 dB – tłumaczy Agata Antonowicz. – No i teraz, jeżeli jest taki zapis w planie ochrony, a organizator występuje do nas z wnioskiem o wydanie decyzji zezwalającej na odstępstwo od zakazu zakłócania ciszy, to my nie możemy wydać decyzji pozytywnej – dodaje. Brak wystąpienia o taką zgodę oznacza, że organizator umyślnie narusza obowiązujące przepisy prawa, a w tym konkretnym przypadku mówimy o działaniu ze szczególną premedytacją, ponieważ – jak zaznacza pani Antonowicz – otrzymał on od RDOŚ trzy pisma, w których zostały wyjaśnione wszystkie uwarunkowania.
Już dziś wiemy, że RDOŚ w Warszawie przekaże sprawę organom ścigania, dalsza interpretacja sytuacji w kontekście istniejących przepisów należeć będzie już do Policji. – To jest bolączka, z którą borykamy się na co dzień – mówi Agata Antonowicz. – Tworzymy rezerwaty przyrody, opracowujemy plany ochrony, podejmujemy działania z zakresu ochrony czynnej, natomiast, jeśli dochodzi do naruszenia przepisów prawa, jakichkolwiek, to możemy jedynie zgłosić daną sprawę na policję. I potem ewentualnie brać udział w postępowaniu jako oskarżyciel posiłkowy. Na tym się kończą nasze kompetencje. I tutaj dochodzimy do tego, że każdy organ administracji rządowej, samorządowej działa w określonych ramach prawnych i kompetencji wskazanych przez ustawy, rozporządzenia i zarządzenia. I pozostałe kompetencje są w innych rękach – doprecyzowuje.
Ze swojej bezkarności organizatorzy zbyt głośnych imprez masowych sprawę zdają sobie doskonale, z bierności władz lokalnych, które w większości nie chcą sięgnąć po przepisy mogące stanowić podstawę do wprowadzenia obostrzeń względem hałasu – również. Dlatego sytuacja trwa, ale burmistrz Bielan broni nie składa: Urząd Dzielnicy Bielany zlecił certyfikowanemu laboratorium wykonanie badań akustycznych podczas festiwalu, które po pierwsze dadzą jednoznaczną odpowiedź na temat natężenia dźwięku podczas wydarzenia, a po drugie pomogą w ustaleniu skali szkód, jakie taki hałas powoduje. Posiadanie takich badań może przełożyć się skutecznie na dalsze kroki w kierunku przekonania władz Warszawy i instytucji, które wydały zgody na jej organizację, że był to co najmniej kiepski pomysł.
zdjęcia: z archiwum RDOŚ w Warszawie
Takie sytuacje podcinają zupełnie skrzydła, bo co ja mogę zrobić, kiedy silniejszym się nie udało.