Impreza plenerowa bezpieczna akustycznie dla uczestników i nieuciążliwa dla otoczenia jest możliwa do zorganizowania. Wzięłam w takiej udział i pozostawiła mnie z pytaniem: czy to ma sens?
W parku przy Dworze Głowińskich w Rabie Wyżnej zorganizowano imprezę plenerową łączącą elementy koncertu, widowiska teatralnego i rekonstrukcji historycznych. „Koncertowy przewrót pałacowy. Piknik lat międzywojennych i wojennych” był przedsięwzięciem bez wątpienia wymagającym znaczących przygotowań merytorycznych i technicznych. W wieńczącym go widowisku „Spadkobiercy wolności” znalazły się pieśni, recytacje wierszy, narracja lektorska i występy taneczne w wykonaniu Baletu Dworskiego Cracovia Danza. Całość – imponująca, uszyta na miarę: w widowisku opowiedziano lokalną historię mieszkańców dworu, ich niezwykłych gości doby międzywojnia, miejscowe potyczki z okupacją niemiecką, losy tutejszych kurierów ryzykujących życiem dla sprawy, opierając się na czytanych przez aktorów fragmentach pamiętników i innych dokumentów historycznych. Coś pięknego i to w krainie, gdzie impreza masowa polega zwykle na tym, że DJ Zbobul i DJ Stona puszczają dyskotekową rąbankę pod remizą, a uczestnicy mogą sobie posłuchać o tym co było, gdy podmiot liryczny wychodził ze Złotych Tarasów.
No, ale właśnie – imprezy spod remizy słychać na kilka kilometrów od źródła, tak że kilka wsi jest zmuszanych do ich słuchania, a uczestnicy zagrożeni utratą słuchu i zawałem serca, a ta była od strony realizacji dźwięku tak zrobiona, jak wszyscy byśmy sobie tego życzyli: zupełnie nieuciążliwa dla sąsiadów mieszkających w otoczeniu, nie stwarzająca żadnego ryzyka dla zdrowia ludzi biorących w niej udział. Składowe tego stanu rzeczy były następujące: profesjonalne nagłośnienie kierunkowe użyte zgodnie z przeznaczeniem, czyli tak, aby występy były słyszalne w miejscu imprezy, a nie wszędzie poza nią. W terenie, w odległości 250 metrów po bokach sceny było jedynie słabo słychać niektóre frazy wypowiadane przez konferansjera i delikatne dźwięki muzyki, nic poza tym. Nic uciążliwego. Na wprost sceny, w odległości 300 metrów, gdzie zaczyna się pierwsza linia domów za drogą było słychać nieco więcej: gdy nie jechały samochody dało się słyszeć melodie dość wyraźnie, natomiast już zamknięcie okna w wyłączonym samochodzie całkowicie odcinało słyszalność dźwięków. Należy więc spodziewać się, że dokładnie tak samo nie było ich słychać wewnątrz domów. Dlaczego? Złożyły się na to głośność i częstotliwość. Realizator dźwięku do racjonalnego minimum ograniczył niskie częstotliwości, co przełożyło się na fakt, że nie było słychać uciążliwego dudnienia, łomotania, drżenia przenoszonego gruntem, na co skarży się najwięcej osób mających do czynienia z hałasem imprez masowych w swoich mieszkaniach i domach. Głośność tej imprezy w przeważającej części mieściła się w przedziale 70-80 dB. Na tyle głośno, że wszystko co działo się na scenie mogłoby być doskonale słyszalne dla jej uczestników, ale ledwo słyszalne lub wcale, dla ludzi nie biorących udziału w wydarzeniu.
Czujni czytelnicy już zauważyli słówko: mogłoby. Otóż właśnie mogłoby, gdyby nie to, że pośród publiczności znalazło się wielu spadkobierców wolności, którzy z tą wolnością w żaden sposób sobie nie radzą i uważają, że można robić wszystko, wszędzie, tak głośno jak się chce. Co z tego, że ktoś przyszedł obejrzeć spektakl i chce wysłuchać co dzieje się na scenie, skoro on czy ona musi właśnie na widowni rozmawiać przez telefon, rozmawiać z kolegami i koleżankami, piszczeć, chichotać, wołać „przynieś mi piwo” w trakcie kiedy występują artyści. Osobny krąg piekieł – wyczyny milusińskich. Przez trzy godziny widzowie, przynajmniej ci, którzy przyszli zobaczyć występ, a nie pytlować jak na targu, musieli znosić galopady, piski, wrzaski, tupanie, wycie gromady dzieci, których rodzice uznali, że to jest całkowicie w porządku pozwalać im gonić po podeście prowadzącym na scenę oraz jej dolnej części wydzielonej do występów tanecznych pośród widzów. Aktor deklamuje: „Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?”, a bezpośrednio przed publicznością stadko dzieci: „Wuuuu, duuu, agrrrr, iiiiuuuu”. Aktorzy zwykle nie chodzą recytować wierszy z okresu Powstania Warszawskiego na place zabaw, dlaczego więc rodzice uważają, że doskonale jest urządzać plac zabaw podczas spektaklu o poważnej i nieprzeznaczonej dla dzieci tematyce?
Co myślałam wtedy? Że cała walka o to, żeby organizatorzy imprez zrozumieli, że nie musi być tak głośno, by komuś z widzów mogła stać się krzywda, jest bez sensu. Widzowie nie szanują imprezy zrobionej tak, żeby wyszli z niej zdrowi, a sąsiedzi spali spokojnie, jeśli właśnie mają ochotę. Jeżeli głośność imprezy umożliwia bezproblemowe zrozumienie co mówi druga osoba z odległości pół metra, to oznacza, że jest bezpieczna dla słuchu. Ta była. I co? Zamiast wyraźnie słyszeć spektakl, słyszałam co Bogdan robił na swojej zmianie w Monachium, o tym sklepie co zamknęli, bo tam w ogóle nikt nie chodził, jak ona się ubrała, widziałaś jak jej boczki wisiały, nie wypinaj się tak, bo ci majtki widać. Gdyby realizator zachował się nieodpowiedzialnie, czyli tak jak to się zazwyczaj przedstawia i przywalił dźwiękiem tak, żeby szanowna publiczność nie była w stanie rozmawiać, bo nie słyszałaby siebie nawzajem, to przynajmniej byłoby słychać dobrze to, co działo się na scenie.
I może właśnie dlatego realizatorzy imprez twardo stoją przy swoim „musi być głośno”. Niektórzy dodają, że „musi być głośno, bo inaczej to nie ma sensu”. Czy ja po imprezie w Rabie Wyżnej mogę z tym polemizować?
Przykro to przeczytać. Pani spostrzeżenia trafne jak zawsze. Dzieci mają status “świętej krowy”. Na nabożeństwach także to widzę. W niedzielę dwa tygodnie temu uczestniczyłam w eucharystii, w trakcie liturgii matka dała dziecku swój smartfon aby się nie nudziło. Maluch na chybił-trafił odtwarzał melodyjki, po mojej nawie słyszeli je wszyscy. Nikt się słowem nie odezwał, bo “to tylko dziecko” i wiadomo, jak by się to skończyło, matka wyskoczyłaby z mordą, poparłyby ją inne. Nawet w kościele! Może nie jest to hałas sensu stricto gdy gra taka melodyjka, jednak dla katolika jest kościół strefą sacrum, gdzie chcemy skupić się w myślach na modlitwie, nie jest to plac zabaw. Od zgody na takie zachowania powstaje dalsza zgoda na wszystkie inne, gdy jednego dnia są melodyjki w miejscu niestosownym, a lata płyną i później są basy w blokach, darcie się, hałaśliwe modyfikacje samochodów, mam na myśli te wystrzały w czasie jazdy, warkot na całe osiedle.
Do nas dobiegają hałasy od ośrodka wczasowego. Ostatnie lata to klęska. Ośrodek ma 50 lat, moja rodzina ma dom zbudowany w 1946 roku. Nigdy niebyło problemów. Wczasowicze przyjeżdżali, czasem ktoś zagadnął o szlaki, miejsca z jagodami. Nic męczącego się nie działo. Były dancingi, ledwo słyszalne, nie zawsze, czasem wcale. Teraz ciągle łupanka, walenie basami, paskudne pijaństwo, śmiecenie. Dzieci rozwydrzone, tłuką kijem w ogrodzenie do naszego psa, rzucają kamieniami żeby go zwabić, leży pod domem, nie reaguje to one się drą.
Musimy doprowadzić do takiego stanu prawnego, by każde narażenie obywatela na sygnały o charakterze niskoczęstotliwościowym i impulsowym było traktowane jako bezwzględne przekroczenie przeciętnej miary i wiązało się z absolutnym zakazem immisji i wymierną sankcją! Póki co proszę przeczytać nasze teksty: Jaki hałas jest najgorszy, Jestem ofiarą hałasu, Realny bilans dnia i inne. Proszę rejestrować naruszenia, zapisywać kiedy naruszenia mają miejsce, nagrywać – to podstawa skutecznej samoobrony. Pozdrawiam cicho.